Warning: file_get_contents(http://hydra17.nazwa.pl/linker/paczki/w-krolewski.podhale.pl.txt): Failed to open stream: HTTP request failed! HTTP/1.1 404 Not Found in /home/tymek10/ftp/paka.php on line 5

Warning: Undefined array key 1 in /home/tymek10/ftp/paka.php on line 13

Warning: Undefined array key 2 in /home/tymek10/ftp/paka.php on line 14

Warning: Undefined array key 3 in /home/tymek10/ftp/paka.php on line 15

Warning: Undefined array key 4 in /home/tymek10/ftp/paka.php on line 16

Warning: Undefined array key 5 in /home/tymek10/ftp/paka.php on line 17
więcej niż tylko zwykłą różą...

Mark wcale nie wiedział, czy usłyszy właśnie taką odpowiedź. On, który kiedyś był tak pewny siebie...

- To prawda - przytaknął w zamyśleniu. Delikatnie wyjął z jej włosów zaplątane źdźbło trawy. – Zdecydowanie piękna.
Ślub odbył się pół roku wcześniej. Pan młody miał na sobie galowy mundur i szpadę przy boku, zaś panna młoda piękną suknię z bardzo długim trenem. Ale bardziej niż olś¬niewające stroje rzucała się w oczy promienna radość ma¬lująca się na twarzach książęcej pary. Widać było, że łączy ich autentyczne uczucie i że niczego nie udają ze względu na obecność gości i mediów.
Próżny już nic więcej nie powiedział. Mały Książę również milczał, a po chwili pochylił się nad Różą i zamknął
Zmarszczyła brwi.
Milczał przez chwilę, wreszcie postanowił odpowiedzieć.
- Czemu Lara go tu przysłała?
Tammy ochłonęła nieco. Chyba się zagalopowała.
- Panno Dexter? - zawołał urzędnik, a Tammy aż ściąg¬nęła brwi ze zdumienia.
Księcia:
- Możesz ją zacząć w każdej chwili. Tutaj.
- Przepiórki? Szczerze powiedziawszy, wolę kurczaka - odparła Tammy bez zastanowienia.
Andre wycofał się dyskretnie, zostawiając ich samych.
- Tego nie wiem - odparła szczerze Róża. - Może się okazać, że wulkany zaczną być niebezpieczne, a baobaby
- Prosiłeś, żebym cię odwiedził - powiedział Mały Książę, siadając po turecku na ziemi przed siedzącym na jakiejś

- Dobry pomysł. - Myślę, że schował pieniądze w tej ruderze. Obaj weszli do szopy i zobaczyli Huffa, przycupniętego przy oknie pod ścianą wyłożoną dla izolacji starymi egzemplarzami gazet z Biloxi. - O, do diabła. Zapomniałem o chłopaku. Policjant zsunął czapkę na tył głowy, oparł ręce na biodrach i spojrzał surowo na Huffa. - Ależ mizerota - powiedział. - Zawsze ciągnął się za ojcem. Osobiście uważam, że jest trochę opóźniony. - Jak ma na imię? - Nie wiem - odparł pan J. D. Humphrey. - Jego ojczulek zawsze wołał na niego Huff. - Huff? Huff?! W końcu zdał sobie sprawę, że dźwięk jego imienia nic pochodzi ze wspomnień tamtego gorącego wieczoru, latem 1945 roku. Ogarnęło go niewysłowione poczucie straty, jak zwykle, gdy budził się z tego wciąż powracającego snu. Zawsze cieszył się z jego nadejścia, ponieważ był niczym odwiedziny taty, tyle że nigdy nie kończył się dobrze. Gdy się budził, ojciec zawsze był martwy, a on zostawał sam. Otworzył oczy. Obok łóżka szpitalnego stali Chris i Beck. - Witaj wśród żywych - uśmiechnął się Chris. - Błądziłeś w krainie marzeń. Zawstydzony głębokością snu i rozczuleniem, jaki zazwyczaj mu przynosił, Huff usiadł i opuścił nogi po jednej stronie łóżka. - Trochę się zdrzemnąłem. - Zdrzemnąłem? - roześmiał się Chris. - Spałeś jak zabity. Zwątpiłem, czy uda nam się cię dobudzić. Poza tym mówiłeś przez sen. Coś o przekręcaniu nazwiska. O co chodziło? - Ni diabła nie pamiętam - burknął. - Przyszliśmy, żeby ci pomóc zebrać się do domu - powiedział Beck - ale najwyraźniej przybyliśmy za późno, żeby się na coś przydać. Huff wstał i ubrał się jeszcze przed wschodem słońca. Nie należał do osób, które wylegują się w łóżku, a pobyt w szpitalu nie zmienił jego nawyków. - Jestem gotowy do wyjścia. - Nie możemy się doczekać. - Do pokoju wparował doktor Caroe, furkocząc połami fartucha lekarskiego. - Pielęgniarki mają już dosyć twojej udawanej niedyspozycji - W takim razie wypisz mnie stąd. I tak już spóźniłem się do pracy. - Nawet o tym nie myśl, Huff. Jedziesz do domu - ofuknął go doktor. - Jestem potrzebny w odlewni. - Zanim wrócisz do pracy, musisz jeszcze trochę odpocząć. - Bzdury. Przez ostatnie dwa dni nie robiłem nic innego, tylko wylegiwałem się w łóżku. Koniec końców osiągnęli kompromis. Huff zgodził się odpoczywać po powrocie do domu, a następnego dnia, jeżeli będzie się czuł wystarczająco dobrze, uda się do pracy na kilka godzin, stopniowo wracając do zwykłego planu zajęć. Oczywiście kłótnia Huffa i doktora Caroe była częścią przedstawienia odegranego przed Beckiem i Chrisem. Caroe odegrał rolę troskliwego lekarza niczym sam Al Pacino. Wcześniej oświadczył, że nie pozwoli Huffowi wrócić do pracy, póki ten zapłaci za to, że pomógł mu tak przekonywająco odegrać atak serca. Wypełnianie formularzy niezbędnych do wypisania ze szpitala niemal wyczerpało cierpliwość Huffa, podobnie zresztą jak przymus opuszczenia placówki na wózku inwalidzkim. Zanim Beck i Chris dowieźli go na miejsce, zdążył już wpaść w zły humor. - Zachowuje się gorzej, niż ustawa przewiduje - powiedział Chris do Selmy. - Uważaj na niego.

Taka sama burza cudownie miękkich czarnych locz¬ków, takie same brązowe oczy, wielkie na pół twarzy. Róż¬nica była tylko jedna - na buzi Lary niemal nieustannie gościł najpiękniejszy na świecie uśmiech, podczas gdy jej synek...
- Siedzi tu od trzech dni. Podobno przyjechała, żeby naniego czekać, bo tak się stęskniła. Akurat. A jak się szarogęsi! - żachnęła się. - Zupełnie jak matka księżnej Lary... – Nagle zreflektowała się. - Och, najmocniej przepraszam!
- I fajnie byłoby trochę pomieszkać w takim miejscu. - Mia otworzyła kolorowy magazyn, w którym zamieszczo¬no zdjęcia ze ślubu Tammy.

porozmawiać z dała od tego okropnego kurzu. Badacz Łańcuchów wziął Małego Księcia na ręce, uniósł go i

- Nie płakałam.
mówiąc „ja nieszczęsny!" i doprowadzając do rozpaczy swoją żonę, dopóki nie umrzesz jako bezużyteczny, samotny alkoholik. Możesz jednak zachować się jak człowiek, którym byłeś za młodu. - Chwyciła jego dłoń i ścisnęła mocno. - Nie namawiam cię do zemsty na Huffie. Nic nie zwróci tego, co odebrał ci mój ojciec. Poza tym, nie jest tego wart. Nie pragnę też, żebyś zrobił to dla mnie. - Ścisnęła jego rękę jeszcze mocniej. - Chcę, żebyś zrobił to dla siebie. Jak brzmi twoja odpowiedź? W drodze powrotnej do The Lodge, Sayre ogarnął umiarkowany optymizm. Istniała szansa, że Clark pokaże, na co go stać. Nazwanie go tchórzem było brutalne, ale potrzebował takiego kopniaka w tyłek. Liczyła na to, że pod warstwami przygnębienia w duszy Clarka drzemie jeszcze duma. Urażona ambicja była dobrą motywacją do działania. Nie była pewna, czy jej taktyka poskutkowała. Clark nie przyrzekł, że zrobi to, o co go prosiła. Nie zobowiązał się do niczego. Jednak niezależnie od tego, czy będzie mógł wpłynąć na przyszłość Hoyle Enterprises, czy też nie, miała nadzieję, że Clark zmieni swoje życie na lepsze. Gdy przyjdzie czas, chciała wrócić do San Francisco z poczuciem, że jej wysiłki nie poszły na marne i zrobiła coś dobrego. Stanęła przy drzwiach swojego pokoju w motelu i włożyła klucz do zamka. - Długo balujesz. Podskoczyła ze strachu. Odwróciła się i stanęła twarzą w twarz z Chrisem. Zupełnie jakby zmaterializował się w powietrzu. - Czego chcesz, Chris? - Mogę wejść? - Po co? - Chcę porozmawiać z własną siostrą. - O czym? - Jego rozbrajający uśmiech nie zrobił na niej najmniejszego wrażenia. - Zaproś mnie, a się dowiesz. - Pokazał jej butelkę, którą trzymał w dłoni. - Przyniosłem wino. Nie przyszedł tutaj z butelką z dobroci serca, ani też po to, by uciąć sobie pogawędkę z siostrą. Chris miał ukryty motyw we wszystkim, co robił. Jeszcze nie wiedziała, co chciał osiągnąć tym razem. Nie znosiła przebywać w jego pobliżu, ale pomimo swojej awersji była ciekawa. Odwróciła się do drzwi, otworzyła je i weszła, zapalając światła. Chris podążył za nią i rozejrzał się po nieciekawym pokoju. - Nie zaglądałem do tego hotelu od czasów licealnych, kiedy przywoziłem tu dziewczyny. Wtedy nie zwracałem specjalnej uwagi na wystrój wnętrz. Niezbyt zachęcający, prawda? - Nie. - Dlaczego więc nie zatrzymasz się w domu? Przez dziesięć lat wierna Selma utrzymywała twój pokój w nieskazitelnej czystości. Zdjęła czapkę baseballową i potrząsnęła głową, rozpuszczając włosy. - To już nie jest mój dom, Chris. Westchnął nad jej uporem. - Masz przynajmniej jakieś kieliszki? Przyniosła dwa jednorazowe plastikowe kubki z małej łazienki. Chris spojrzał na nie z pogardą, otwierając wino korkociągiem, który przyniósł ze sobą. - To dobre chardonnay, z Napy. - Byłam w tamtej winnicy. Rzeczywiście, doskonałe. Nalał wina i stuknął swoim o kubek Sayre. - Na zdrowie! - Za co pijemy? Za podstęp z Calvinem McGrawem?
Zdecydowanie potrząsnęła głową.

- Po pierwsze, musiałaby zadać sobie trud znalezienia mnie. Skąd mogła wiedzieć, gdzie jestem, skoro nigdy jej to nie interesowało? Po drugie, wydałoby się, że ukryto prze¬de mną ślub Lary, a ja pewnie powiedziałabym matce, co o tym myślę. Po co miała tego wysłuchiwać? Prościej było skłamać Larze, że nie mogła mnie znaleźć, albo że odmó¬wiłam, albo że wszystko w porządku, bo Henry jest u mnie.

Róża znowu na chwilę popadła w zadumę. -
- Ty zawsze byłeś moim przyjacielem... - cicho powiedziała Róża.
ja tak rzadko mogę z kimś porozmawiać po angielsku. I je¬szcze przywiozła pani panicza... Tak bardzo czekaliśmy na jego powrót. To dla nas bardzo ważne. Nie tylko dla nas, tu na zamku, ale dla całego państwa. Sama pani zobaczy. To jest, jeśli pani zostanie.